środa, 7 maja 2014

ROZDZIAŁ II

    Uwaga! Opisane w tekście wydarzenia NIE są zachętą do podobnego postępowania. Znajduje się tu między innymi palenie wyrobów tytoniowych, picie alkoholu przed ukończeniem odpowiedniego roku życia, a także standardowy bunt nastoletniej bohaterki przeciwko zakazom ojca. Enjoy!


        Mimo wielu godzin spędzonych w bibliotece, Artemisya nie znalazła nic, co mogłoby jej pomóc. Czytała o wielu skutkach ubocznych, ale jeszcze nie natrafiła na żaden przypadek, w którym jedno z dwóch rzucających to samo zaklęcie dostało w spadku Mroczny Znak. Na przemian : wściekała się, płakała, była bliska rezygnacji i znów wpadała w szał. Jej ojciec przychodził do niej kilka razy, przynosząc jej herbatę, a raz nawet kremowe piwo. Liczba papierosów, które Artemisya wypaliła z nerwów przekroczyła jej tygodniowy limit. W całej bibliotece unosił się dym i któregoś razu Aleksiej nie wytrzymał. Dziewczyna musiała wysłuchać jego krzyków. Dotychczas przymykał oko na nałóg córki, ale teraz skonfiskował cały tytoń jaki znalazł w zamku. To zdenerwowało ją jeszcze bardziej. I tak na przemian wściekali się to na siebie samych, to na siebie nawzajem. W końcu oboje postanowili odpuścić. Dziewczyna doszła do wniosku, że i tak nie uda jej się znaleźć żadnych informacji o skutkach skolidowanych zaklęć; mężczyzna uznał, że krzyczenie na córkę również nie ma sensu. Teraz oboje mieli nowy problem. Artemisya szukała po całym domu swoich papierosów, a Aleksiej próbował ją powstrzymywać. I znów wywiązała się między nimi kłótnia. Nie było to nic nowego. Mieli zbyt podobne do siebie charaktery, żeby mogli obejść się bez przynajmniej dwóch sprzeczek dziennie.         
          Dziewczyna siedziała na kanapie w salonie, czytając Proroka Codziennego. Jak zwykle pisali o kolejnych morderstwach. Odkąd ministerstwo w końcu zdecydowało się przyznać, choć raczej nie miało wyjścia, rację Harry'emu Potterowi, pisali na zmianę : morderstwa, złapani śmierciożercy, Harry Potter, morderstwa, złapani śmierciożercy... i tak w koło. Były też oczywiście inne informacje takie jak porady "Jak zabezpieczyć się przed atakiem śmierciożerców?", "Jak zabezpieczyć rodzinę i dom przed śmierciożercami?", "Co zrobić w przypadku spotkania dementora?". Artemisya śmiała się z tych poradników rozpowszechnianych przez ministerstwo magii. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że są one całkiem bezużyteczne. Nawet, gdyby ojciec nie mówił jej o wydarzeniach na świecie, sama kilkukrotnie miała nieprzyjemność spotkać się zarówno ze śmierciożercami jak i z dementorami i z doświadczenia wiedziała, że gdyby znów ją zaatakowano, nie skorzystałaby z żadnej rady udzielonej jej przez ministerstwo na ulotkach. Co do samego Harry'ego Pottera, dziewczyna miała mieszane uczucia. Nie znała go osobiście, nie wiedziała jaki ma stosunek do ministerstwa magii. Wiedziała, jak wszyscy, że nienawidził Voldemorta i jego popleczników, ale nie był w tym odosobniony i to wcale nie oznaczało, że musiał mieć podobne poglądy, co i ona. Słyszała o tym, że Syriusz Black, uniewinniony pośmiertnie od zarzutu zabicia mugoli i zdrady przyjaciół na rzecz Lorda Voldemorta, był jego ojcem chrzestnym. Oboje musieli wiele przejść. Nie zamierzała oceniać żadnego z nich tylko z tego, co o nich słyszała. Nigdy tego nie robiła. Wiedziała, że gdyby wszyscy ludzie słuchali jedynie plotek, ona byłaby już traktowana tak jak śmierciożercy. Nie uśmiechało jej się to, ale nie rozpaczała też z tego powodu.           
          - Missy! - krzyknął Aleksiej. Dziewczyna wstała z kanapy, odkładając na nią Proroka i ruszyła w kierunku wyjścia skąd dobiegł głos jej ojca.                
          - Idziesz gdzieś? - spytała.               
          - Tak, wszystko wyjaśnię ci jak wrócę...       
          - Jak zwykle - mruknęła.     
          - Nie marudź - uśmiechnął się do niej. - To ważna sprawa.    
          - Coś z pracą?             
          - Nie, a w każdym razie nie do końca. Wrócę pewnie późno w nocy, więc nie czekaj na mnie.    
          - Będziesz jadł na mieście?              
          - Być może. W lodówce jest jeszcze coś z wczoraj. Jak wolisz, to zrób sobie coś innego, tylko nie siedź głodna. 
          - Tato, ja nie mam dwóch lat - przypomniała mu, przewracając oczami.       
          - Gdybyś miała, tobym cię samej nie zostawił. No, w każdym razie... Nie chodź nigdzie. Sama dobrze wiesz, że jest niebezpiecznie.                
          - Zamierzasz więzić mnie tu przez całe wakacje?
          - Jutro możemy wybrać się na Pokątną jak będziesz chciała. Albo do jakiegoś mugolskiego miasta. Może coś zaplanujesz?                       
          - Czemu nie? - Wzruszyła ramionami.   
          - Świetnie - powiedział i pocałował ją w czoło. - Śpij dobrze.                       
       - Myślę, że ostatnio odespałam już za wszystkie czasy - uśmiechnęła się do niego i zamknęła za nim drzwi. Poprzedniego dnia dowiedziała się, że była nieprzytomna przez ponad trzy dni. Było to dla niej wręcz ewenementem, gdyż dziewczyna cierpiała na bezsenność. Często musiała wypić przed snem eliksir nasenny, żeby w ogóle zmrużyć oczy. Na szczęście jej organizm zdążył przyzwyczaić się do tego i przynajmniej nie wyglądała na inferius, kiedy się budziła.              
           Mimo że Artemisya powiedziała ojcu, że zje coś na obiad i kolacje oraz że zaplanuje ich następny dzień, dziewczyna miała już inne plany. Pojawiły się one w jej głowie natychmiast, gdy usłyszała, że Aleksiej wychodzi z domu. Kiedy powiedział, iż wróci późno w nocy, z trudem powstrzymała uśmiech. Oczywiście martwiła się o niego, jego zawód był niebezpieczny, a ważne sprawy, przez które często wychodził z domu zwykle kończyły się jakimiś jego obrażeniami. Miała jednak świadomość tego, że bez względu jak będzie się starała, Aleksiej i tak zrobi, co będzie chciał. I właśnie to było jedno z wielu ich podobieństw. Dziewczyna pobiegła szybko do swojego pokoju. Przebrała się w szaty czarodziejów, w fałdy sukni wsadziła jak zwykle różdżkę, magicznie powiększoną sakwę służącą jej za torebkę i sztylet odziedziczony po babce ze strony ojca. Zbiegła do salonu i podeszła do kominka. Wzięła garść Proszku Fiuu z porcelanowej misy ustawionej na kominku i wrzuciła ją do ognia. Ten zapłonął na zielono i Artemisya weszła do niego.                      
          - Na Pokątną! - krzyknęła.    
          Po chwili wychodziła już z kominka w Esach i Floresach. Przywitała się grzecznie ze sprzedawcą i wyszła z księgarni. Swoje kroki skierowała najpierw do Ciemnej Gwiazdy. Był to bar, do którego rzadko zaglądali przeciętni czarodzieje. Zazwyczaj kręcili się tam, jak sama nazwa wskazywała, typy spod ciemnej gwiazdy oraz aurorzy, udający ów obywateli marginesu społecznego lub starający się kontrolować sytuację. Gościły tam również osoby, którym zależało na anonimowości bądź ci, którzy pragnęli spokoju, którego niewiele było w Dziurawym Kotle. Artemisya była tam tylko kilka razy w życiu, głównie dlatego, że rzadko bywała w Wielkiej Brytanii, ale też z jednego z wyżej wymienionych powodów - nie chciała, by ktoś ją rozpoznał. Wiedziała, że gdyby tylko pokazała się w pełnej krasie, bez peleryny z kapturem, na Pokątnej od razu dowiedziałby się o tym jej ojciec, choćby od aurorów, którzy bezustannie ją patrolowali. W Ciemnej Gwieździe dziewczyna nie musiała obawiać się ataku śmierciożerców z dwóch powodów: po pierwsze, kręcili się tam aurorzy, próbujący wybadać sytuację i podsłuchać podejrzane rozmowy; po drugie, było tam wiele osób, które natychmiast interweniowałyby, gdyby któryś z gości lokalu był w sytuacji zagrożenia życia. Tak więc Artemisya przekroczyła próg Ciemnej Gwiazdy i od razu podeszła do baru. Ledwie kilka sekund później stanął przed nią wysoki mężczyzna i spytał, czy coś podać.            
      - Ognistą - odparła. To była kolejna zaleta baru. Nikt nie pytał w nim o wiek. Oczywiście, nie pozwalano wchodzić tam dwunastolatkom, ale jeśli tylko ktoś wyglądał na starszego niż w rzeczywistości był - nie zwracano na jego pobyt w tym miejscu większej uwagi. Zresztą jej i tak brakowało jedynie roku, by mogła legalnie kupować mocniejszy alkohol. Jasnowłosy barman skinął głową i po chwili zrealizował jej zamówienie. W zamku, w którym mieszkała, było pełno Ognistej Whiskey. Aleksiej jednak dokładnie wiedział, jaką ilość posiadał w swoim barku i kiedy raz dziewczyna podkradła mu trochę, od razu się zorientował i za karę kazał jej czyścić wszystkie stare kociołki bez użycia magii. Od tej pory, Artemisya nie tknęła nawet odrobiny alkoholu swego ojca.        
      Siedziała na wysokim stołku barowym, popijając whiskey i rozglądała się po pomieszczeniu. Przy stole w kącie siedziały jakieś dwie osoby w pelerynach podobnych do jej i nachylając się blisko do siebie szeptały o czymś. Minutę później zauważyła, że jedna z osób podaje coś drugiej do ręki. Zobaczyła również inną postać, która w tym samym momencie zbliżyła się do tego stolika, udając, że czegoś szuka. Auror - przemknęło jej przez myśl i kącik jej ust drgnął niebezpiecznie. Widocznie para również zorientowała się z kim mają do czynienia, bo niemal natychmiast wstali i skierowali się do wyjścia. Auror natomiast usiadł przy teraz już wolnym stoliku i wyglądał na bardzo niezadowolonego. W innym miejscu siedział jakiś starszy jegomość, popijając, tak jak ona, Ognistą Whiskey. Wyglądał na zupełnie zblazowanego. Artemisya czasem spotykała takie osoby. Nie trudno było je rozpoznać teraz, kiedy większość czarodziei chodziła w bezustannym strachu o siebie i swoich znajomych. Mężczyzna ten wyglądał jej na kogoś, kto naprawdę wiele przeżył. Jego twarz i ręka, w której trzymał szklankę, były poznaczone wieloma bliznami. Nie próbowała zaglądać do jego myśli, choć była ich ciekawa. Wiedziała, że skoro udało mu się przeżyć pierwszą wojnę, a drugą traktuje jako coś zwyczajnego, istniała niewielka szansa, aby mógł on nie znać oklumencji. Odwróciła od niego wzrok, kiedy zauważyła, że zwrócił na nią uwagę. Gapienie się na ludzi nie było kulturalne.            
         - Proszę dolać - powiedziała do barmana. Mężczyzna zabrał od niej szklankę i nalał Ognistej Whiskey. - Dziękuję - mruknęła.           
        - Zagrasz? - usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się tyłem do baru, ale właśnie w tym momencie pytający usiadł na stołku tuż koło niej. Był to niski mężczyzna, w jej opinii, mniej więcej czterdziestoletni. Miał rude włosy; czuć od niego było mocny odór alkoholu i tytoniu.   
         - W co? - spytała i upiła łyk whiskey.        
         - Poker. Taka mugolska gra - pospieszył z wyjaśnieniami. Najwidoczniej czarodzieje, z którymi grywał nie znali tej gry karcianej. Ona prawdopodobnie też by jej nie znała, gdyby świętej pamięci brat jej matki nie nauczył ją wielu podobnych. -  Możemy grać na galeony, biżuterie, co chcesz - wzruszył ramionami.   
        - A imię jakieś masz?        
       - Mundungus Fletcher, ale wołają na mnie Dung. Skromny przedsiębiorca - przedstawił się, kłaniając, co wyglądało co najmniej śmiesznie. - A ciebie jak zwą?    
      - Możesz mnie nazywać jak chcesz, ale jak spróbujesz mnie oszukać, to czymś w ciebie miotnę - odparła. Rudowłosy wydał się oburzony.   
         - Ja?! Ja miałbym kogoś oszukiwać? Przecież ja w życiu...    
     - Och, dałbyś spokój, Dung - powiedziała kobieta siedząca przy najbliższym stoliku. - Wszyscy doskonale wiedzą, żeś złodziej i oszust.              
         - Ty stara, niewdzięczna...       
         - Dość - powiedziała Artemisya. - Grasz czy nie?
         - Zasady znasz?       
         - Znam. O co gramy?               
         - Twój wybór, Bezimienna.               
      - Ile masz galeonów? Wykładamy na bar. - Mężczyzna zaczął grzebać w kieszeniach obszernego płaszcza. W końcu jego twarz przybrała tryumfalny wyraz i na barze znalazło się dziesięć galeonów. Artemisya wyszukała taką samą kwotę w sakiewce i kazała Dungowi rozdać karty.             
          - Tyle się teraz w świecie dzieje - zagaił Fletcher. - Jakby trza było coś kopsnąć, to prosto do mnie. Amulety na dementorów, naszyjniki odstraszające śmierciożerców... cicho siedź, starucho! - krzyknął w stronę kobiety, która znów chciała się wtrącić. Ona tylko machnęła ręką i posłała mu kpiący uśmiech.  
           - Jeśli szukasz frajera, to źle trafiłeś - powiedziała Artemisya, starając się ułożyć streeta.              - Ja bym nigdy... - zaczął.   
           - Dobra, dobra - zbyła go machnięciem ręki i upiła kolejny łyk Ognistej. - Masz może szlugę?  
           - Mam. Pięć sykli za jedną.        
           - To, co ty sprzedajesz? Złoty tytoń? Nie ważne, a za ramę ile?      
           - Ze zniżką pięć galeonów. W ramie piętnaście papierosów. Bierzesz?               
        - Daj - powiedziała, wyciągając pieniądze z sakiewki. Kupiła paczkę papierosów, wyciągnęła z niej jednego i zapaliła go. Zbyt długo nie paliła, żeby wykłócać się o cenę. Poczuła ogromną ulgę, kiedy dym w końcu dostał się do jej płuc.            
          - Ile ty w ogóle masz lat? Dwadzieścia? - spytał, wykładając na bar kolor.    
          - Skąd możesz wiedzieć, skoro mam kaptur?    
          - Tak po głosie zgaduję. Ale jakbyś, moje bezimienne dziewczę, ściągnęła tę pelerynkę, to byłoby mi o wiele łatwiej.                        
          - Nie masz na co liczyć. Za dużo aurorów - powiedziała i zaciągnęła się. - Co to w ogóle za towar? Nie znam, nigdy nie paliłam.            
          - Aaa... No, jasne, że nie! - powiedział z wyraźną dumą w głosie. - Bo to nie są mugolskie. Razem z Felixem rozkręcamy biznes. Teraz magiczne sprzedajemy. Takich na białym rynku nie znajdziesz, a u mugoli, to nawet nie masz czego szukać.        
          - Wyjaśnij mi, z łaski swojej, czym się różni tytoń mugolski od twojego? - spytała. Domyślała się, że prawdopodobnie nie ma wielkiej, a może nawet żadnej, różnicy między papierosami jakie kupowała w mugolskich sklepach, a tymi, które kupiła u Mungungusa za krocie.            - Nasze są sprowadzane z Polski. Tam wymyślili coś, co sprawia, że nie potrzebujesz palić tyle, ile paliłabyś normalnych. Nawet nie wiesz, jakie tam są przekręciki.
          - Byłam kiedyś... Kareta!  
          - Ful. Rewanż.           
     - Jasne - uśmiechnęła się. Dung znów rozdał karty, a Artemisya strzepnęła peta do popielniczki, którą podstawił jej barman, gdy zauważył papierosa w jej dłoni. Gra zakończyła się zwycięstwem Dragovich, choć Mundungus niejednokrotnie próbował kantować. Koniec końcem Artemisya musiała wykłócać się o swoje galeony, ale udało jej się je zdobyć. Dwadzieścia galeonów to nie była suma, którą dziewczyna musiałaby sobie zaprzątać głowę, ale nie lubiła, kiedy ktoś próbował ją oszukać.        
           Po kilku następnych szklankach Ognistej Whiskey, przegranych galeonach Mundungusa, kłótniach i wtrąconych słowach kobiety z najbliższego stolika, do gry przyłączyło się jeszcze dwóch mężczyzn, którzy przyszli do baru.                
           - Ja jestem Terence, a on to Eleazar - przedstawił siebie i towarzysza krępy szatyn z cygarem w ustach. Wygląd drugiego mężczyzny pozostał tajemnicą, ponieważ, tak samo jak Artemisya, miał na sobie pelerynę z kapturem.    
           - Dung - wystawił przed siebie rękę oszust, a Terence ją uścisnął. - Skromny przedsiębio...   
           - Znamy to już, znamy - przerwała mu kobieta, która najwyraźniej już zbierała się do wyjścia. Fletcher spojrzał na nią morderczym wzrokiem, ale nie kontynuował.            
           - A ty? - spytał zakapturzony mężczyzna, zwracając się do Dragovich.       
           - A to jest Bezimienna - odparł Mundungus. - Nie pytajcie - dodał, widząc ich zdziwione spojrzenia.
            - To jak, panowie? Gramy czy gadamy? - odezwała się Artemisya.              
           - Gramy - usłyszała zgodne pomruki. Eleazar machnął różdżką i dwa krzesła barowe zmieniły swoje położenie i teraz stały tuż za siedzeniami Fletchera i Dragovich.                      
           - Nie lepiej byłoby gdybyście przysiedli się po prostu do jednego ze stolików? - spytał barman, podchodząc do nich.                    
           - Dwa razy rum porzeczkowy - zbył go Terence. Barman przewrócił oczami, ale odszedł od nich, by zrealizować zamówienie.    
          Tego dnia Artemisya nie wróciła do zamku znudzona, jak to zwykle bywało, gdy wybierała się na krótkie wędrówki po okolicy. Była natomiast rozbawiona, mając świeżo w pamięci żarty i sposób bycia Terence'a oraz lekko podpita, co było z kolei skutkiem wypicia takiej ilości Ognistej Whiskey. Od razu udała się do swojego pokoju i nawet nie przebierając ubrań rzuciła się na łóżko i po pewnym czasie zasnęła. 
             Rano obudziła się z okropnym bólem głowy. Przeszkadzało jej światło, zapach kwiatów, a nawet to, że oddychała. Przewróciła się na brzuch i jęknęła w poduszkę, co tylko jeszcze pogorszyło jej ból.    
        - Cholerny kac - mruknęła. Dopiero po kilkunastu minutach była w stanie wstać z łóżka, choć niemal natychmiast zakręciło jej się w głowie. Oparła się o kolumnę łóżka i policzyła do dziesięciu. Kiedy mroczki i zawroty głowy ustały, dziewczyna ruszyła w kierunku łazienki. Wzięła długi prysznic, aby zmyć z siebie zapach alkoholu i tytoniu, choć wiedziała, że Aleksiej musiał wyczuć to wszystko, kiedy przyszedł do jej pokoju, żeby postawić w wazonie kwiaty. Przeklęła swoją głupotę, przez którą nie umyła się poprzedniego dnia i nie przebrała ubrań i zaczęła szorować każdy centymetr swojej skóry. Po pół godzinie wyszła spod prysznica i owinęła się w biały, puchowy ręcznik. Podeszła do lustra i zaczęła robić makijaż. Później rozczesała mokre włosy i wysuszyła je jednym zaklęciem. Osuszyła skórę i wróciła do pokoju, żeby się ubrać. Pamiętała, że miała zaplanować ten dzień. Nie zrobiła tego, ale zdecydowała, ze będzie improwizować. Założyła na siebie szaty czarodziejów oraz buty na wysokim obcasie. Wyszła z pokoju i ruszyła długim korytarzem, a później krętymi schodami do salonu. Nie znalazła tam jednak ojca, tak jak się spodziewała, więc powędrowała do jego gabinetu.         
            - Witaj, Missy - uśmiechnął się do niej zza biurka, kiedy weszła.    
            - Hej, tato - odparła i usiadła na jednym z dwóch wygodnych foteli naprzeciwko biurka.    
            - Miałaś chyba ciekawy wieczór - powiedział wymownie, unosząc jedną brew. 
            - Ja? Skąd ten pomysł? - udała zdziwienie. W rzeczywistości grała na czas, chcąc odwlec chwilę, w której ojciec powie, jaką karę jej wyznaczył za samowolne opuszczenie zamku i wrócenie w takim stanie.
           - Daj spokój, Missy. Nie jestem głupi.      
            - Przecież nic takiego nie... - Aleksiej westchnął niecierpliwie. - No, dobra. Już nie przerywam.    
            - Mogłaś mi powiedzieć, że zamierzasz gdzieś wyjść.    
            - Nie pozwoliłbyś mi - powiedziała, zakładając ramiona na piersiach.
           - I miałbym rację. Do cholery, teraz panuje wojna, Missy, wojna! - wybuchnął. - Myślisz, że chcę, żeby jacyś pieprzeni śmierciożercy cię zabili? A może ty tego chcesz, co? Jak możesz być tak nieodpowiedzialna?!     
            - Och, jasne - prychnęła. - Więc mam w ogóle nie wychodzić z zamku? Najlepiej siedzieć bezpiecznie w pokoju z pozamykanymi oknami? To nie jest życie.
            - Więc dla ciebie życie, to wymykanie się z domu, żeby się upić?        
           - Nie bądź sarkastyczny - zganiła go. - Po prostu chciałam się rozerwać. Nie zamierzałam tyle wypić. Dobrze się bawiłam, w bezpiecznym miejscu i jaki problem? Żyję. Przecież o to ci chodzi, prawda? Bo, wyobraź sobie, tato, ja już nie mam pięciu lat i sama potrafię o siebie zadbać. W Rosji świetnie dawałam sobie radę, więc niby co miałoby się zmienić tutaj? Bo najwidoczniej czegoś nie rozumiem.          
            - W Anglii jest bardziej niebezpiecznie niż w innych częściach Europy...  
            - No, to po co my się tu przeprowadziliśmy?  
            - Nie zaczynaj znowu...           
         - To ty też przestań. Darujmy sobie już to ciągłe kontrolowanie. Odkąd tu jesteśmy, nie robisz nic innego. Nie licząc pracy, oczywiście. Ale ona też polega na ciągłym dbaniu o bezpieczeństwo każdego. A ja mam już dość. No, chyba, że bardzo chcesz, to zaczynajmy przedstawienie. Gdzie byłeś wczoraj?  
            - Obiecałem, że ci wyjaśnię i zamierzam to zrobić, ale nie w taki sposób. Oddaj mi swoją różdżkę. - Aleksiej wyciągnął przed siebie rękę, czekając aż pojawi się na niej różdżka jego córki.   
            - Słucham? - spytała, niedowierzając.       
            - Oddaj mi swoją różdżkę - powtórzył.    
            - Chyba żartujesz!            
            - Bynajmniej.                    
            - Nie zamierzam dawać ci mojej różdżki. Bez niej jestem... no... Do cholery, ja jestem czarownicą! Moja różdżka jest moja, i tylko moja, i nie zamierzam ci jej oddawać. Niby jak miałabym się bronić bez niej? Po mugolsku - pięściami? Przecież zanim dotarłabym do jakiegoś śmierciożercy, już dawno trafiłby mnie Kedavrą. Nie ma mowy.           
            - Sądzisz, że możesz wyjść z zamku, choćby po to, żeby spotkać jakiegoś śmierciożercę? - spytał z kpiącym uśmieszkiem.             
            - Że co? Bez różdżki i bez wychodzenia z zamku?
         - To właśnie mówię. Oddaj mi swoją różdżkę. Nie zamierzam powtarzać tego po raz czwarty.        
          - Więc nie powtarzaj - powiedziała i wstała z fotela. Skierowała się w stronę wyjścia, ale zanim dotarła do drzwi, poczuła jak różdżka sama wyrywa jej się z dłoni. Nie zauważyła nawet, kiedy wyciągnęła ją z fałd sukni podczas rozmowy. - Nie! Oddaj mi ją! - krzyknęła, podchodząc do ojca.                 
        - Idź do swojego pokoju. Jak się uspokoisz i zrozumiesz, co zrobiłaś źle, to porozmawiamy. Nie będziesz mówić do mnie takim tonem.      
           - A od kiedy cię to obchodzi?! - krzyknęła zła i wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami. Wiedziała, że przegrała tę bitwę, ale nie zamierzała rezygnować z walki w trakcie ich domowej wojny. Ruszyła wściekła do pokoju i zamknęła się w nim na klucz. Nie miało to wielkiego znaczenia, ponieważ każdy mógł otworzyć drzwi za pomocą prostego zaklęcia, którego dzieci uczą się w pierwszej klasie, ale miała przynajmniej niewielkie poczucie izolacji od ojca. Chcąc wyładować złość, kopnęła książkę, która leżała na podłodze. Po chwili dotarło do niej, co zrobiła i uklękła, podnosząc lekturę i zaczęła sprawdzać, czy nie została uszkodzona. Był to pierwszy egzemplarz Tajemnic Najczarniejszej Magii, który był niemal nie do zdobycia. Zapłaciła za niego fortunę, listownie zlecając Borginowi jego znalezienie.  Na szczęście książce nic się nie stało. Dziewczyna wstała i położyła ją na jednej z półek zajmujących całą ścianę, tuż obok Szlachectwa naturalnego, czyli genealogii prawdziwych czarodziejów. Podeszła do kufra stojącego w nogach łóżka i otworzyła go. Wyciągnęła z niego kilka pustych fiolek, kociołek oraz składniki potrzebne do ważenia eliksirów. Zamierzała umilić sobie czas skompletowaniem jej kufra z eliksirami i truciznami. Ostatnimi czasy zużyła kilka wywarów i chciała teraz uzupełnić swój zbiór. Kiedy ważyła Wywar Żywej Śmierci, do jej pokoju wleciał sporych rozmiarów czarny kruk.                            - Mordred - powiedziała i uśmiechnęła się. Wstała z dywanu i podeszła do ptaka. Miał przywiązany do nóżki liścik. - Od kogo to? - spytała, mimo iż wiedziała, że jej nie odpowie. W świecie magii używano jedynie sów, by przesyłać sobie wiadomości, ale ostatnimi czasy na czarnym rynku pojawiły się także kruki. Było ich bardzo mało, ponieważ tresura tych ptaków nie była łatwa i wymagała użycia naprawdę skomplikowanych zaklęć. Jej udało się zdobyć jednego w Rosji. Sprzedawca powiedział jej, że jedynymi osobami, jakie od niego kupiły kruki byli śmierciożercy. Artemisya nie dziwiła się wcale. Po pierwsze, inny gatunek ptaków był świetnym sposobem na przechytrzenie ministerstwa magii, które kontrolowało sowy, a na dyskrecji najbardziej zależało właśnie takim osobom jak śmierciożercy. Po drugie, uczciwi czarodzieje nie kręcili się zazwyczaj na Nokturnie, czy jego rosyjskim odpowiedniku - Sub Rosa. Był także kolejny powód : czerodzieje nie przepadali za zmianami. Zwłaszcza tymi, które zapoczątkowali śmierciożercy i nie można było ich za to winić.          
           Artemisya rozwinęła liścik i zaczęła go czytać.
           Artemisyo Aleksiejewno,
           wszyscy tutaj strasznie za Tobą tęsknimy! Tak, wiem, że nie możesz nic na to poradzić. Jak podoba Ci się w Szkocji? Podobno mają tam okropną pogodę. Co robisz poza siedzeniem w zamku? Ojciec bardzo Cię denerwuje? Grisza kupił sobie wczoraj nową miotłę wyścigową. Mówi, że jak się spotkacie, to tym razem nie będziesz miała z nim szans. Szczerze w to wątpię, ale wiesz jaki jest Grigorij. Zawsze chce być pierwszy. Katii najwyraźniej to odpowiada, bo od tygodnia są parą. Daj spokój, nie da się z nimi wytrzymać! Kiedy do nas przyjedziesz? Nikolaj wypytuje cały czas o Ciebie. Chyba chce do Ciebie wrócić, ale ma pecha, bo nic nie wiedział o Twoim wyjeździe. Ja tam nie lubię typa. Jest jakiś dziwny. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że jest śmierciożercą. No, dobra, wiem, że to nie jest prawdopodobne, ale przecież kto wie, co on tam robi w wolnym czasie? Ostatnio widziałem go na Sub Rosa. Pamiętasz jak chodziliśmy tam na whiskey? Merlinie! Gadam, jakby Cię z nami kilka lat nie było. Lepiej już kończę.                                                                                                                                                                            Siergiej Aleksandrowicz
P.S. Nie każ nam znów tyle czekać na odpowiedź, cholerna zołzo!
 
           Dragovich uśmiechnęła się do siebie. Ani ona, ani Siergiej nigdy nie byli zbyt wylewni. Czytając list, od razu domyśliła się, że Sierioża musi być niemal zdesperowany kontaktu i rozmowy. Zawsze najlepiej dogadywał się z nią i z Griszą. Niestety dla niego, Artemisya przeprowadziła się do innego kraju, a Grigorij poświęcał większość czasu swojej nowej dziewczynie - Katii, za którą zresztą Dragovich nigdy nie przepadała. Prawdopodobnie dlatego, że zawsze lepiej dogadywała się z chłopakami niż z dziewczynami. Artemisya wyciągnęła z szuflady biurka pióro oraz pergamin i zaczęła pisać odpowiedź. Opisała w niej wszystko, co robiła do tej pory w Szkocji i Anglii oraz jej wojnę domową z Aleksiejem.     
            - Artemisyo? - spytał Aleksiej stojący za drzwiami. Dziewczyna nawet nie usłyszała pukania.
            - Masz moją różdżkę, otwórz sobie! - odkrzyknęła. Skończyła pisać list w tym samym momencie, w którym ojciec wszedł do pokoju. Podeszła do Mordreda i przywiązała pergamin do jego nóżki. Aleksiej machnął różdżką i tuż przed ptakiem pojawiła się miseczka z wodą. Mordred spojrzał na niego z wdzięcznością i zaczął pić. Dragovich usiadł na łóżku i spojrzał na córkę, która zaczęła zbierać z podłogi eliksiry, kociołek i różne składniki, takie jak korzeń asfodelusa czy piołun. - Zaczynaj.    
           - Co : zaczynaj?                  
      - Swój wykład. Zaczynaj. No, wiesz. Coś na temat szkodliwości alkoholu, mojej nieodpowiedzialności i nie zapomnij o tym, że na Pokątnej jest teraz bardzo niebezpiecznie i że nie powinnam chodzić tam sama.    
        - Nie przyszedłem tu po to - powiedział Aleksiej.
        - Nie? A więc, co cię sprowadza w moje skromne progi? - spytała, podnosząc się z podłogi i podparła ręce na biodrach.                       
        - Obiecałem, że wyjaśnię ci, gdzie byłem wczoraj. - Artemisya tylko uniosła brwi, dając mu znać, aby mówił dalej. - Słyszałaś może o Zakonie Feniksa?
        - Obiło mi się o uszy.       
         - To znaczy?                   
         - No, są to ci, którzy walczą z Voldemortem. Mają chyba swoich szpiegów w ministerstwie, czy coś tam. Pewnie należą do niego jacyś aurorzy, a na pewno Dumbledore. Może tego całego Pottera też w końcu dopuszczą. Jak dla mnie, to zrobił on więcej, niż co najmniej połowa tych pseudo obrońców narodu.  
          - Wczoraj byłem właśnie w ich Kwaterze Głównej. - Dragovich uniosła jedną brew. - Jestem teraz jednym z członków Zakonu.                
          - Co? - spytała niezbyt inteligentnie. - To znaczy, że oprócz bycia aurorem chcesz jeszcze dodatkowo się narażać i zaharowywać? A to do mnie masz pretensje, że się raz na czas gdzieś wybieram! - powiedziała zdenerwowana, zakładając ręce na piersiach. - Czy ty to w ogóle przemyślałeś? 
        - Owszem. Dumbledore skontaktował się ze mną i zaprosił na spotkanie Zakonu Feniksa. Zgodziłem się i w końcu postanowiłem dołączyć. Doskonale wiesz, że nawet jeśli ministerstwo zaczyna coś robić, to jest to i tak niewystarczające.                    
       - A czy ten cały Zakon organizuje jakieś łapanki śmierciożerców czy jak? Niby jak ich rozpoznają? Mają szpiega u Riddle'a?               
         - Tak.                              
       - Tak? Tylko "tak"? No, to wiele mi wyjaśniłeś - powiedziała sarkastycznie. - Może jakieś szczegóły?    
         - Zakon Feniksa ma swojego szpiega, Severusa Snape'a. - Aleksiej zignorował ton, jakim zwracała się do niego córka i zaczął jej wyjaśniać. Wiedział, ze taki miała już po prostu sposób bycia i już dawno się do niego przyzwyczaił, choć często go irytował. - Będzie cię uczył Obrony Przed Czarną Magią w Hogwarcie. Jest śmierciożercą, ale działa po naszej stronie. Zakon nie organizuje żadnych łapanek, ale dba o bezpieczeństwo na Pokątnej, dowiaduje się o akcjach śmierciożerców i stara się im przeciwdziałać.            
      - To znaczy, że jak Voldemort wymyśli sobie, że chce zaatakować, dajmy na to, Edynburg, to Zakon też tam się aportuje i miota w śmieriożerców zaklęciami?      
         - Mniej więcej. No i chronimy rodziny czarodziejskie, które są w niebezpieczeństwie.   
         - Pottera, chciałeś powiedzieć - zakpiła. - Ja rozumiem, że chłopak wiele przeszedł, no, ale bez przesady. Żeby zaraz wysyłać z nim na Pokątną cały oddział aurorów?     
         - Skąd o tym wiesz? - zdziwił się mężczyzna.   
         - Och, daj spokój! Po prostu : wiem. Nie dociekaj znowu, chyba, że koniecznie chcesz dać mi szlaban za wymykanie się z zamku, ale myślałam, że o tym już rozmawialiśmy.                
          - Missy! - zganił ją. - Przestań zachowywać się w ten sposób!           
          - To znaczy w jaki? - spytała zdenerwowana.   
          - No, właśnie w taki - odparł i posłał jej wymowne spojrzenie. - Wyjaśniłem ci już chyba wszys... 
          - No, nie - przerwała mu. - Nie wszystko. Kiedy macie te całe spotkania?                   
          - To już nie jest twoja sprawa, Missy.        
          - Przynajmniej mi mów, kiedy wybierasz się na jakąś łapankę, czy jak to chcesz tam nazywać. Wolę wiedzieć, kiedy spodziewać się, że zostanę sierotą... 
          - Missy, cholera! Skończ z tym już.        
          - Dobra - poddała się. - A kto jest w Zakonie?
          - Nie wymienię ci teraz wszystkich członków... 
          - No, to zabierz mnie do tej kwatery - przerwała mu. - To sama sobie zobaczę. Właściwie to wolę wiedzieć, jak wyglądają niż jak się nazywają. Będę się bezpieczniej czuła na ulicy - wyjaśniła pospiesznie.   
        - Doskonale wiem, że chodzi ci o to, że chcesz wiedzieć, kogo unikać, żebym ja się nie dowiedział, gdzie się włóczysz, Missy. Nie zapominaj, że jestem twoim ojcem i cię znam. Ale nie zabiorę cię do kwatery. Od śmierci Blacka przebywają w niej już tylko członkowie Zakonu.    
         - Poddaję się! - Uniosła ręce w poddańczym geście. - Rób sobie, co chcesz! Tylko, żebym nie musiała potem szukać twojego ciała.                
            - Mi...                             
            - "Missy, przestań!", tak, wiem. - Przewróciła oczami. - To znaczy... - zreflektowała się. - Sorki, już przestaję.                              
           - Mam taką nadzieję. - Aleksiej podniósł się z łóżka i ruszył w kierunku drzwi. - Ja wychodzę z zamku...                           
          - Gdz... - chciała wtrącić swoje pytanie, ale w porę ugryzła się w język, przyłapując się na tym, że była taka sama jak jej ojciec. - Nie ważne - dodała pospiesznie.
         - Zajmij się czymś pożytecznym. Poczytaj sobie, wyślij listy do przyjaciół, posprzątaj w pokoju... No, nie wiem, co tam chcesz.       
         - Wypraszam sobie! W moim pokoju panuje idealny porządek - powiedziała i rozejrzała się dookoła. Ubrania i książki leżące na ziemi wcale jej nie przeszkadzały, tak samo jak dwa talerze i kubek na biurku. Dziewczyna westchnęła. - Tatooo - jęknęła. - Kupmy sobie skrzata domowego, prooooszę - popatrzyła na niego błagalnie.                    
         - Nie - odparł krótko.               
      - Tato - zaczęła. - Każda szanująca się czarodziejska rodzina ma własnego skrzata domowego. Przecież stać nas na takiego. Posprzątałby, ugotował i siedział cicho. Co w tym złego?             
         - Syriusz Black też miał skrzata. Jest w Kwaterze Głównej. Tylko, że przez tego właśnie skrzata, zginął.       
         - W jaki sposób? - spytała zaciekawiona.   
       - Potter myślał, że Lord Voldemort torturuje Blacka i chciał to sprawdzić. Wsadził głowę do kominka z Proszkiem Fiuu i spytał Stworka, tego skrzata, czy Syriusz jest w domu, a ten odpowiedział, że nie. Mógł swobodnie kłamać, bo Harry nie był jego panem.    
        - Nie "był"?      
        - Black przepisał na Harry'ego dom i skrzata.      
        - Gadałeś z tym całym Potterem?       
        - Za często używać sformułowania "tym całym". 
        - Tato!          
        - Nie, nie rozmawiałem z nim. Dlaczego pytasz? 
        - Z ciekawości. No, wiesz, to Wybraniec - podkreśliła ostatnie słowo, tak jakby chciała je namaścić, choć w rzeczywistości po prostu sobie zakpiła. Jej ojciec doskonale o tym wiedział.   
        - Missy, to nie jego wina, że tak mu się życie ułożyło. A że Prorok przeskakuje raz z Plottera, aż do Wybrańca, czy Złotego Chłopca, to już wina wyłącznie tego, że chce się sprzedać. Biznes.  
        - Ja wiem, że to nie jego wina, ale mimo wszystko jest to odrobinę irytujące, kiedy ciągle słyszy się o kimś, a ten ktoś cały czas udaje takiego super-ekstra-skromnego.
        - Kończymy już ten temat. Naprawdę muszę wyjść. Nie wiem, której wrócę. Do zobaczenia.        - Pa, tato - pożegnała go. Odwróciła się od drzwi i zauważyła, że na łóżku leży jej różdżka. Uśmiechnęła się do siebie. Aleksiej nigdy nie złościł się na nią długo. Niewiele z kar, jakie jej wyznaczył dochodziło zazwyczaj do skutku. Artemisya wsadziła różdżkę w fałdy jej sukni i ruszyła do biblioteki. 


         Obiecuję, że w następnym rozdziale zacznie się więcej dziać. Pojawią się oryginalni bohaterowie tacy jak Harry Potter, Hermiona Granger, rodzina Weasley czy członkowie Zakonu Feniksa. Aremisya zacznie się także zagłębiać w wiedzę zakazaną, a jej ciekawość może jej zaszkodzić. Do następnego wpisu!