Wtem zjawia się postać
w czerń obleczona.
Krokiem dumnym przemierza
bezmiar oceanu ludzkiego.
Kościstą dłonią pieści lica,
głaszcze aksamit
kaskad spływających na ramiona.
Wsłuchuje się w tchnienie ostatnie
żywota niewinnego.
Bystrymi, zmrużonymi oczyma,
niczym sęp swej ofiary,
wyszukuje nowego kochanka,
który zatańczy z nią swój ostatni taniec.
Kłaniają się sobie.
Tragedia czai się tuż za zakrętem,
zazdrosna pannica!
Wychyla się nieśmiało.
Patrzy wpierw w otchłań bezdenną,
w oczy Śmierci.
Następnie, już śmielej, wyłania się
ze swego ukrycia
i podchodzi.
Najpierw jeden, mały krok.
I kolejny, i następny, i jeszcze jeden.
Teraz biegnie.
Już ma go, już prawie.
Lecz nic to!
Spojrzenie pełne wyższości,
pełne pogardy
trafia prosto w twarz Tragedii.
Biedna zgina się, kuli,
szepcząc błaga o wybaczenie.
A Śmierć,
łaskawa pani,
wyławia ją z morza, w którym ta tonąć zaczęła.
Tragedia, niepewna swej przyszłości,
chwyta się jeszcze,
dotyka dłoni ludzkich.
Onyksowa dama
przygarnia ją jednym gestem do siebie.
Nie przeciw sobie, lecz razem
wojować będą od teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz